"Wolność jest jak powietrze na
szczycie góry. I jedno, i drugie - nie do zniesienia dla słabych."
~*~
„ – Jeżeli się na to zgodzę… To na pewno umrę? – zapytał, podnosząc głowę i
rozglądając się po zebranych.
- Oczywiście, że nie – odpowiedział szybko Ren. –
Nigdy nie było takiego przypadku, więc niczego nie możemy być pewni – dodał.
- Czyli jest szansa, że będę żył – mruknął cicho,
jakby tylko do siebie. Usagi załkała głośno i szybko odeszła od stołu, kierując
się w stronę szafki, na której leżały chusteczki. Blondyn odprowadził ją wzrokiem,
po czym znów spojrzał na swojego młodszego kuzyna.
- Możliwe, że przeżyjesz, ale możesz też nie wyjść z
tego cało – powiedział cicho, nachylając się nad szatynem.
- To znaczy?
- To znaczy, że prawdopodobniej będziesz żył krócej
niż powinieneś. Wszyscy członkowie rytuału starzeją się nieco szybciej niż by
wypadało. To również dlatego, jakiś czas temu zmarł jeden z członków. Przyczyną
śmierci były zwykłe objawy starości, niczym u schorowanego
dziewięćdziesięciolatka, a on miał zaledwie siedemdziesiąt jeden lat – mówił,
ściszając głos jeszcze bardziej.
- Nie muszę żyć sto lat. – Isamu wzruszył lekko
ramionami.
- Oprócz tego możliwe też, że pogorszy się twoja
kondycja. Jako nowy członek rytuału, będziesz się musiał bardziej wysilić i
prawdopodobnie zużyjesz dużą ilość chakry. Nigdy już jej w pełni nie odzyskasz.
Pogorszy się też twoja odporność, a co za tym idzie także zdrowie… –
kontynuował, wyliczając na palcach ze skupioną miną.
- Stanę się słaby? – przerwał mu Isamu, niemal
szeptem. Ren spojrzał na niego zaskoczony, a po chwili uśmiechnął się smutno.
- Tak… krótko mówiąc, to właśnie tak – mruknął.
Szatyn spuścił głowę, marszcząc brwi i zaciskając
pięści.
„Nie będę mógł jej uczyć, ani chronić”, pomyślał,
zagryzając lekko wargi. Po chwili ponownie spojrzał na zebranych, a na jego
twarzy znów gościła obojętność. Wszyscy przypatrywali się mu w skupieniu.
- Zrobię to – powiedział pewnym siebie głosem. Zebrani
wypuścili głośno powietrze z płuc. Mąż Usagi, oparł głowę na stole, kręcąc nią
przecząco. Natomiast kobieta, zakryła sobie usta dłonią, oddychając głęboko.
Chwilę później spojrzała jednak na młodzieńca z zaciętą twarzą.
- Widzę, że nie ma sposobu, aby cię powstrzymać,
prawda Isamu? – zapytała surowo.
- Nie – odparł krótko, pochylając głowę.
- Wdał się chłopak w matkę – zaśmiał się nagle małżonek
Usagi, spoglądając na szatyna. Tym razem w jego oczach można było dostrzec
dumę. – Hanafubuki nie bała się niczego. Zawsze mawiali, że w tym związku to
ona ma jaja – dodał i zaczął się głośno śmiać lekko zachrypniętym głosem.
- Kiedy trzeba było, Isao też pokazywał na co go stać
– mruknął cicho najstarszy z zebranych, uśmiechając się pod nosem.
- Masz rację. Chodź mój syn był trochę za miękki i
łagodny. Jego dobroć nie znała granic – odezwał się znów, tym razem wpatrując
się w blat stołu ze smutnym uśmiechem.
- Cóż… w każdym razie nie bez powodu nadano ci imię
„Isamu”. – Tym razem odezwał się wąsaty mężczyzna, patrząc z uśmiechem na szatynaa.
Isamu tylko odwzajemnił uśmiech lekko zawstydzony.
- Tak… idealnie do ciebie pasuje – mruknął Ren,
wpatrując się w kuzyna, co jeszcze bardziej zmieszało chłopaka.
- Isamu…– odezwała się po chwili kobieta, a wszystkie
spojrzenia zwróciły się w jej kierunku. – Wiedz, że nie pochwalam twojego
postępowania, ale jestem z ciebie dumna. Rodzice na pewno też by byli. Dlatego
właśnie, jutro nauczę cię wszystkiego, co powinieneś umieć, aby wyjść z tego w
jednym kawałku. Czeka cię bardzo ciężki dzień, więc powinieneś odpocząć –
powiedziała Usagi, starając się zachować kamienną twarz. Widać jednak było, że
z trudem powstrzymuje się od płaczu.
Isamu uśmiechnął się lekko, wstając od stołu.
- Dziękuję, babciu.”
Leniwie
otworzył oczy, obudzony nieprzyjemnym stukotem. Odruchowo podążył wzrokiem, za
źródłem hałasu i dostrzegł stojącą w pomieszczeniu, starszą kobietę. Była
niskiej i odrobinę krępej budowy. Siwe włosy, związane miała w starannie
uformowany kok, do którego przyczepiona była jedna spinka z ozdobnym, lekko
połyskującym kwiatem kamelii. Z uśmiechem na twarzy, układała bukiet polnych
kwiatów w wazonie, nie mając pojęcia, że obudziła właśnie swojego jedynego
wnuka.
- Babciu… - mruknął z trudem. Zmęczony i zachrypnięty
ton jaki usłyszał w swoim głosie, zaskoczył nawet jego.
- Isamu! – szepnęła dosyć głośno kobieta,
zwracając się w jego stronę. – Obudziłam cię? Przepraszam – dodała z
zakłopotanym uśmiechem, mrużąc przy tym swoje wciąż soczyście zielone oczy.
Isamu odwzajemnił uśmiech, wzdychając ciężko i
obracając głowę na poduszce. Skupił wzrok na drewnianych belkach pod sufitem.
- I tak za długo spałem – odparł cicho.
- Długo, długo – przyznała staruszka, kończąc
swoje czynności florystyczne i zbliżając się do łóżka, na którym spoczywał jej
wnuk. – Musisz odpoczywać – dodała.
Mężczyzna prychnął cicho, uśmiechając się kpiąco.
Uniósł jedną rękę, przykładając ją sobie do oczu, tak by zakryć cały widok.
- Moje odpoczynki robią się coraz dłuższe.
Niedługo pewnie po prostu zamienią się w coś stałego.
- Nie powinieneś tak mówić – odezwała się
pośpiesznie. Cała pewność siebie uleciała z niej jednak, kiedy tylko ostre
spojrzenia szatyna skrzyżowało się z jej własnym.
- Dlaczego nie mam mówić prawdy? Moja energia
witalna jest już znacznie starsza od twojej- odpowiedział, na co staruszka
Usagi nieco przygasła. Z jednej strony chciała, żeby wierzył, wciąż miał
nadzieję, żeby nadal się starał i nie wygadywał takich czarnych scenariuszy.
Doskonale jednak wiedziała, że to nie kwestia pesymizmu, że jej wnuk zapowiada
swoją rychłą śmierć. Taka po prostu była rzeczywistość. Branie
odpowiedzialności za swoje czyny, konsekwencje. W przeszłości zapragnął czegoś,
za co teraz przyszło mu płacić wysoką cenę. Nikt jednak nie spodziewał się, że
ów koniec nadejdzie tak szybko.
- Ren ciężko pracuje… - Przypomniała sobie,
jednak Isamu szybko ją zbył.
- Bez mojej pomocy nawet on nie zdąży na czas.
Nie mam siły, by skupić się na własnych badaniach, czuję jak słabnę z każdą
godziną – powiedział, ściszając głos przy samym końcu.
W pewnym momencie, Usagi opuściła wzrok i z
ciepłym uśmiechem, skupiła się na czymś innym. Isamu podążył za jej spojrzeniem
i dopiero wtedy dostrzegł swoją siostrę, siedzącą na podłodze i opartą o brzeg
łóżka. Spała twardo, a jej twarz wydawała się przy tym taka spokojna.
- Ale powalczysz jeszcze trochę, prawda?
- Długo tu siedzi? – zignorował jej słowa,
skupiając się teraz całkowicie na Itami. Nie lubił takich sytuacji. Dlaczego
jego ciężarna siostra siedzi na zimnej podłodze przy łóżku chorego brata, miast
wyjść na świeże powietrze, bądź pójść odpocząć w wygodnym, ciepłym łóżku?
- Nie wiem. Była tu, kiedy weszłam – odparła,
lekko wzruszając ramionami. Podeszła bliżej łóżka, stając obok śpiącej
dziewczyny i uważając by jej czasem nie szturchnąć. – Martwi się jak my wszyscy
– dodała. Mężczyzna zacisnął usta, z żalem patrząc na szatynkę.
- O wiele bardziej. W dodatku ma też swoje
problemy, a ja nie jestem nawet zdolny by ją pocieszyć. Wiem, że jestem dla
niej bardzo ważny i boli mnie fakt, że widzi jak więdnę z każdym dniem. –
Wyciągnął powoli dłoń w jej stronę, ostrożnie i delikatnie odgarniając jej
włosy z twarzy. Mruknęła cicho, marszcząc nos. Zamlaskała kilkakrotnie, po czym
znów jej oddech stał się płynny i spokojny.
- Dlatego dla niej również musisz walczyć. Wiesz,
że chciałaby, abyś poznał jej syna – odezwała się kobieta, posyłając mu smutny
uśmiech. Mężczyzna wywrócił tylko oczami.
- Wiem przecież – jęknął. – Ale są takie rzeczy,
które po prostu nas przewyższają.
- Masz rację – przyznała, intrygując tym samym
młodszego mężczyznę. Spojrzał na nią tym razem zaskoczony faktem, że nie stara
się mu zaprzeczyć. – To jak walka z wiatrakami, ale… nawet jeżeli z góry byłbyś
skazany na porażkę, odejdziesz z czystym sumieniem. Nie poddając się, zostawisz
w osobach, które kochasz ducha walki i oni nigdy nie zapomną, jak ceniłeś życie
i jak bardzo chciałeś je z nimi dzielić.
- Babciu… - jęknął cicho, bo nie miał pojęcia, co
jeszcze mógłby powiedzieć.
- Kocham cię, moje dziecko. – Z czułym uśmiechem,
pogłaskała go po głowie, niczym małego chłopczyka. – Zdrowiej szybko.
Leniwie
powłócząc nogami, Itami mijała kolejny skrót, wracając do swojego pustego i
nienaturalnie, jak na jej obecny nastrój, wielkiego domu. Wcale nie miała ochoty
być tam sama. Nie miała pojęcia, czemu dała się wygonić z ciepłej i przyjemnej
chatki swojego brata. Że niby ona musi odpocząć? Że ma się oszczędzać? Że musi…
sami już nie wiedzieli, jakąś wymówkę znaleźć, by oddzielić ją od Isamu. To on
był chory, on był slaby i to on jej potrzebował. Co prawda przez senność, która
nękała zarówno ją, jak i jej brata, nawet nie mogli porozmawiać, ale
przynajmniej przy nim była. Spali na przemian, ale snem niezwykle spokojnym i
kojącym. Była pewna, że Isamu również tak uważa. To, że Kin twierdziła inaczej,
wcale nie oznaczało, że musi to być prawda. Jej brat na pewno wolałby, żeby
przy nim była!
Jakby nie było, czuła się świetnie. Ciąża to nie
choroba, nie musieli na nią dmuchać i chuchać. Nie lubiła, kiedy się z nią
cackali.
Nie
była jednak jeszcze gotowa, aby przyznać, że prawda nie była taka prosta i
szlachetna, jak przedstawiała to sama sobie, w swojej głowie. Jasne, martwiła
się o brata. Oczywiście, że chciała być przy nim i go wspierać. Jej częste
wizyty u niego, były jednak trochę bardziej egoistyczne, co starała się
zatuszować w swoim sumieniu. Isamu zawsze dawał jej poczucie bezpieczeństwa.
Nawet teraz, mimo, że słabszy od niejednego dzieciaka z Akademii, dawał jej tę
ulgę. Chwilę wytchnienia, której nie mogła zaznać, kręcąc się całymi nosami w
niewygodnym, pustym łóżku. Szła do niego, by ona sama mogła trochę odpocząć.
Z trudem wydobywała tę mało chwalebną prawdę
przed samą sobą, a co dopiero przyznawać to przed kimś innym. Dlatego właśnie,
musiała opuścić dom Isamu i udać się do siebie, aby „odpocząć”.
Prychnęła
głośno, kręcąc głową z nadąsanym wyrazem twarzy. Zaklęła siarczyście, uderzając
reklamówką z drobnymi zakupami w drewniany płot, który właśnie mijała.
W pewnym momencie, poczuła lekkie szarpnięcie i
jej cały dobytek, jaki trzymała do tej pory w dłoni, zniknął. Zaskoczona,
szybko się odwróciła, a jej oczom ukazał się przyjazny olbrzym, tak bliski jej
sercu.
- Haruki… - westchnęła w taki sposób, jakby od
dłuższego czasu nie mogła odetchnąć. Uśmiechnęła się, a wysoki szatyn po prostu
zbliżył się i mocno ją uściskał.
- Wybacz mi – powiedział w pewnym momencie, a
kobieta uniosła wzrok, patrząc na niego ze zdziwieniem. Uśmiechnął się
skrępowany, wzruszając lekko ramionami. – Zaniedbałem cię ostatnio, a miałem być
dla ciebie oparciem i pomagać ci, gdy tego potrzebujesz.
- Kto powiedział, że potrzebuję pomocy? –
fuknęła, od razu wyswobadzając się z jego uścisku i ruszają dalej drogą, którą
wcześniej szła. Toraberu chwycił ja mocno za łokieć.
- Wyglądasz okropnie, Itami. Mów sobie co chcesz,
ja i tak wiem swoje – zakomunikował, zatroskanym tonem. Itami przygryzła dolną
wargę, szukając w głowie rozwiązania na tę irytującą sytuację. W końcu się
poddała. Odwróciła głowę, z rezygnacją posyłając mu przegrany uśmiech.
- Odprowadź mnie do domu i opowiedz o własnych
problemach.
- Nie będę cię nimi zanudzał – bronił się
pośpiesznie. Dziewczyna zmarszczyła brwi, tym razem uśmiechając się wyzywająco.
- Proszę cię. Chcesz mi pomóc, to spraw bym nie
myślała tyle o własnych problemach, a skupiła się trochę na twoich.
- Mówisz tak, jakby moje problemy miały cię
podbudować – jęknął, z obawą patrząc na przyjaciółkę. Wyszczerzyła się lekko,
chichocząc przy tym cicho.
- No więc, słucham?
I Haruki opowiedział Itami, o tym co go ostatnio
w życiu spotkało.
Nie chciał zanadto wdawać się w szczegóły, więc
wyodrębnił tylko najważniejsze elementy, uogólniając całą resztę. Jego dawna
kompanka z drużyny, słuchała wszystkiego ze szczerym zainteresowaniem.
Najwyraźniej rzeczywiście potrzebowała zająć umysł czymś zupełnie innym.
Dowiedziała się o niekoniecznie nic nie znaczącym
pocałunku jego i Emi, o decyzji odnośnie własnego małżeństwa, jaką podjął
Haruki i przede wszystkim, o tym całym mętliku jaki jej zanadto wrażliwy
przyjaciel miał w głowie.
Toraberu nie był bowiem ani trochę pewien
własnych uczuć. Ilekroć myślał o tym wszystkim, gubił się jeszcze bardziej.
Minęły dwa dni, od kiedy powiedział Namidzie, że chce rozwodu. Od tamtego czasu
nawet nie rozmawiali, a on miał coraz więcej wątpliwości. Jego żona nagle
zmieniła się w niezwykle czułą matkę. Nie poszła następnego dnia do pracy, a
noc spędziła w pokoju dzieci. Młodemu mężczyźnie serce się krajało, kiedy
słyszał jak wieczorem rozmawiała ze swoimi synami. Leżeli całą trójką na jednym
łóżku, tuląc się do siebie i beztrosko rozmawiając.
Jak na ironię, Haruki właśnie o tym marzył. O
dobrej żonie i jeszcze lepszej matce swoich dzieci. O kobiecie, która przytuli
jego pociechy, ucałuje w czoło i zapyta z zainteresowaniem, jak minął ich
dzień. No i była jeszcze kwestia Tanyi. Tanya z kolei unikała Namidy bardziej
niż zwykle. Nie była głupią dziewczynką i najprawdopodobniej zwyczajnie
wiedziała, co się święci, a niecodzienne zachowanie jej opiekunki, tylko
potwierdzało przypuszczenia.
- Myślisz, że Namida chce cię wziąć na litość? –
zapytała nagle Itami. Nie próbowała jednak być złośliwa odnośnie żony
przyjaciela.
- Głupio mi to przyznać, ale takie trochę odnoszę
wrażenie. – Haruki skrzywił się nieznacznie, patrząc w kierunku, w którym
zmierzali.- Co gorsza, ja naprawdę zaczynam mięknąć. Był taki moment, że byłem
pewien swojej decyzji. Teraz jednak… chyba po prostu zaczynam znów tchórzyć.
- A Emi? – zapytała, przyglądając mu się uważnie
i starając się dotrzymać tępa, jakie chłopak nagle narzucił.
- Emi? – Spojrzał na nią zaskoczony,
automatycznie zwalniając, aby kobieta nie musiała za nim biec. – Co Emi ma do
tego? – szczerze się zdziwił, na co Itami uniosła tylko brwi z politowaniem.
- Przecież to pocałunek z nią nakłonił cię do
podjęcia decyzji.
- No i? – burknął, nie bardzo rozumiejąc
przyjaciółkę.
- No iii… - jęknęła, lekko zirytowana jego
nierozumieniem. – Kochasz Emi – stwierdziła, jakby to była jakaś drobnostka.
Haruki z kolei, bardzo się zgorszył. Spojrzał na
szatynkę oniemiały, po czym szybko rozejrzał się na boki, jakby bał się, że
ktoś może ich usłyszeć.
- To nie do końca tak… zlituj się, Itami…
- Mam się nad tobą litować, bo całowałeś się z
zakochaną w tobie przyjaciółką i nic to dla ciebie nie znaczyło? – warknęła,
splatając ręce na piersi.
- No nie zupełnie nic – zaśmiał się, a na jego
twarzy zawitały rumieńce. Szybko jednak potrząsnął głową, uderzając jedna,
wolną ręką w swój policzek. – Ale to na Namidzie powinienem się teraz skupić!
Itami przez chwilę przypatrywała się mu bez
słowa. Przypomniała sobie swój własny kryzys, jaki niegdyś miała z Kibą. W jej
przypadku, sytuacja była odwrotna i zdawała się być już na znacznie dalszym
etapie. To Kiba był zapracowany, a ona go zdradziła. W dodatku to była
prawdziwa zdrada, a nie jakiś jeden pocałunek, po którym Haruki nie mógł spać,
pełen wyrzutów sumienia. Mimo to, nigdy nie pożałowała tego, że i Kiba i ona
zawalczyli pod koniec o siebie. Nie wyobrażała sobie życia bez niego.
Przez
moment zrobiło jej się bardzo smutno. Tak strasznie za nim tęskniła, a nie
wiedziała nawet, czy…
Szybko odgoniła od siebie czarne myśli, starając
się skupić na problemie przyjaciela. W jego przypadku, sytuację najbardziej
komplikowały dzieci. Wiele osób twierdzi, że rozwód może źle wpłynąć na ich
psychikę. Czy jednak dobrze będzie, jeżeli będą miały za przykłada dwoje
nieszczęśliwych rodziców, którzy nie potrafią ze sobą rozmawiać?
- Uważam, że powinieneś rozwieść się z Namidą –
powiedziała hardo. Toraberu przez chwilę wydawała się zaskoczony jej słowami.
Nie odezwał się jednak od razu, a jedynie kiwnął twierdząco głową. Przez jakiś
czas szli w milczeniu, pogrążeni we własnych myślach.
- Kocham Namidę – mruknął nagle.
- To nie jest ta miłość – odparła obojętnie. –
Jesteś do niej przyzwyczajony, to matka twoich dzieci, tyle w temacie – dodała.
- Chyba… chyba masz rację – przyznał.
Nim się obejrzeli, znaleźli się pod domem
Inuzuki. Kobieta przechwyciła swoją torbę od przyjaciela, stając tuż przed nim
i zapierając głowę wysoko, aby spojrzeć mu prosto w twarz.
- Nie pozwól, żebym to ja, albo ktokolwiek inny
podjął za ciebie decyzję. Przeanalizuj wszystkie za i przeciw. Jeśli się
wycofasz, może być tak jak dawniej, ale nie musi. Pomów jak najszybciej z
Namidą i zastanów się, czy przypadkiem nie chcesz szukać ucieczki w ramionach
Emi – powiedziała na jednym wdechu, z kamiennym wyrazem twarzy.
Mężczyzna westchnął ciężko, garbiąc się przy tym
i posyłając jej przelotny uśmiech.
- Nie wiem, czy nie namąciłaś mi jeszcze bardziej
– zaśmiał się, nachylając nieco i ściskając ją niespodziewanie. – Mogę cię
niedługo odwiedzić? – zapytał, odrywając się od szatynki.
- Wkurzę się, jak tego nie zrobisz – odparła z
uśmiechem, dając mu lekkiego kuksańca w ramię.
***
Wysoka
kobieta o brązowych, związanych włosach, zatrzymała się przy dwójce śpiących na
trawie osób. Pomyślała, że musi im być bardzo wygodnie wylegiwać się w
południe, w przyjemnym cieniu drzewa.
Pochyliła się odrobinę bardziej, uważając by nie
upuścić grubych książek, które ściskała w ramionach. Chciała przyjrzeć się
lepiej jego twarzy. Niczego nie świadomy, drzemiący mężczyzna, pochrapywał
cicho z otwartymi ustami. Śpiąc, wcale nie wyglądał na takiego dupka, za
jakiego ona i zapewne wiele innych osób go uważało. Musiała przyznać, że w tak
niewinnej sytuacji wyglądał nawet… uroczo. Poniekąd z tą swoją beztroską minką,
przypominał tę małą dziewczynkę, która równie smacznie spała na jego torsie.
W pewnym momencie, spokojną twarz mężczyzny
zakłócił nagły grymas. Przez kilka sekund krzywił się i cicho pojękiwał,
najwyraźniej nie zadowolony z wizji, jakie właśnie pojawiły się w jego głowie.
Nie chciała, żeby zerwał się nagle, budzony
koszmarami, zrzucając z siebie tę uroczą kruszynę, więc wyprostowała się i
lekko kopnęła go w ramię. Ponownie się skrzywił, ale nadal spał. Postanowiła
więc spróbować jeszcze raz, tym razem z większą siłą.
- Kopnij mnie jeszcze raz, a przysięgam, że ci
oddam – wymamrotał, otwierając jedno oko i spoglądając na nią z irytacją.
- O! Nie śpisz już? To dobrze. Wstawaj i do
roboty! – powiedziała lekko rozbawiona, spoglądając na budzącą się dziewczynkę.
Mała szatynka usiadła mu na brzuchu, pocierając piąstką zamglone oczy.
- Yuji… - wymamrotała, kołysząc się
nieprzytomnie.
- Wstajemy, mała – odparł, głaszcząc Tię po
włosach i powoli się podnosząc. Chwycił dziecko pod pachy, by po sekundzie
odstawić ją na ziemie. Przyglądał jej się, trzymając za rękę do czasu, aż miał
całkowitą pewność, że nie zaśnie na stojąco.
- Po jakiego czorta nas budzisz? Zrobiliśmy swoją
robotę – burknął nieprzyjemnym tonem, spoglądając wreszcie na kobietę. Ta tylko
wywróciła demonstracyjnie oczami.
- Za szybko wam poszło. Zrób jeszcze coś
pożytecznego przed obiadem – odezwała się, po czym odwróciła na pięcie i
zaczęła iść w swoją stronę. – Powinieneś być wdzięczny. Chyba miałeś koszmar,
prawda? – dodała, nawet się nie oglądając.
Yuji ponownie się skrzywił, odruchowo kładąc dłoń
na brązowej czuprynie dziecka. Mała Tia była już jako tako rozbudzona i
rozglądała się teraz na boki w poszukiwaniu innych dzieci. Kiedy dostrzegł
kilkoro brzdąców nieopodal, pisnęła radośnie i małymi, acz szybkimi kroczkami
pognała do przodu, mijając po drodze Iku.
- To dawaj te książki. – Kobieta usłyszała
umęczony głos dawnego towarzysza i zerknęła na niego zaskoczona. Zmierzyła go
krytycznym wzrokiem, myśląc o tym, jak w tej chwili nieprzyjemna wydaje się
jego ponura mina.
- To oryginały. Starsze od ciebie. Są bardzo
cenne – powiedziała niepewnie, mimowolnie ściskając mocniej zapiski.
- Twoje rówieśniczki, że tak je tulisz? – zaśmiał
się, wyciągając zachęcająco dłoń. Iku naburmuszyła się tylko, ale po chwili
ustąpiła i powierzyła mu jedną z bezcennych ksiąg. On z kolei chwycił ją z
przesadną wręcz czcią, posyłając jej przy tym złośliwy uśmiech. – Co w nich
jest? – zagadnął, przyglądając się starej, popękanej okładce, na której nie
widniał żaden symbol ani napis.
- Nie twoja sprawa – ucięła krótko, na co Usami
syknął cicho.
- Zawsze będziesz chamska, prawda?
- Dla ciebie zawsze – przyznała pewnie, tym razem
sama posyłając mu szatański uśmieszek.
- Baby… - burknął, ponownie przyglądając się
trzymanemu przez siebie skarbowi. Ostrożnie uchylił kilka kartek, by zajrzeć do
środka. Zdołał dostrzec zaledwie pożółkłe stronice z rozmazanymi zapiskami i
wyblakłymi szkicami, kiedy usłyszał podenerwowany głos Iku.
- Ostrożnie – pisnęła, niemal przerażona, że
książce może stać się straszna krzywda.
- Spokojnie. Przecież jej nie zjem – mruknął.
- Grzebałeś wcześnie w ziemi. Masz brudne łapska.
Trochę szacunku dla historii. – Zbliżyła się, czekając aż mężczyzna zamknie
księgę i należycie ją chwyci. Tak też uczynił, przy okazji wzdychając umęczony
i kręcąc z rezygnacją głową.
- Po prostu nie chcesz, żebym zobaczył co w niej
jest. Próbujesz dowiedzieć się czegoś za moimi plecami – powiedział spokojnie,
idąc teraz na przód wolnym krokiem. Kobieta udała tylko, że go nie słyszy,
odwracając głowę w drugą stronę. – Mnie nie oszukasz – dodał, kiedy nie
doczekał się żadnej odpowiedzi.
Szli przez jakiś czas w milczeniu, zmierzając do
jednego z budynków, jakie składały się na kompleks całego sierocińca. Po drodze
minęli grupkę bawiących się dzieciaków, wśród których była również Tia.
Dziewczynka była chyba najmłodszą osobą w grupie, ale Yuji nie martwił się o
nią zbytnio. Kilka starszych dziewczynek poczuła się za nią wielce
odpowiedzialnymi i co rusz do niej podbiegały, uważając by nie zrobiła sobie
krzywdy. Małej najwyraźniej to ani trochę nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie.
Śmiała się i tuliła do nowych koleżanek, w między czasie goniąc inne dzieci.
W
pewnym momencie, do Yuji’ego podbiegł chłopiec ,mniej więcej w wieku ośmiu lat.
Mały szczyl od pierwszego dnia pobytu był dla Usami’ego utrapieniem. Nie
wiedzieć czemu, wybrał go sobie na ofiarę, której na każdym kroku dokuczał.
Cierpliwość mężczyzny niebezpiecznie zbliżała się do granic wytrzymałości.
Wolał jednak nie podpadać Iku. Nie chciał znów wylądować z Tią w lesie.
Mały, wredny bachorek, okazał się niestety bardzo
wredny i tym razem. Yuji z zajętymi rękami, nijak nie mógł się ochronić przed
małą kuleczką, zrobioną z oślinionej chusteczki i wystrzeloną przez słomkę,
prosto w jego oko.
- Przegiąłeś gówniarzu! Chodź tutaj! – wrzasnął,
wymachując pokracznie jedną nogą, aby zatrzymać jakoś rozpędzonego chłopca. Ten
z kolei z głośnym śmiechem, okrążył czarnowłosego kilkakrotnie, po czym odbiegł
w stronę innych kolegów. Yuji, niewiele myśląc, chwycił mocniej trzymaną przez
siebie książkę i nim zdążył zorientować się, co w ogóle robi, rzucił bezcenną
rzecz za małym nicponiem.
Szczęśliwym dla niego trafem, przedmiot dotarł do
chłopca, zderzając się z jego nogą, przez co malec upadł. Obejrzał się
naburmuszony za siebie, pokazując tylko Usami’emu język i sekundę później pośpiesznie odbiegają
dalej.
- Następnym razem cię dopadnę, smarkaczu! –
wrzasnął za dzieciakiem, wymachując przy tym pięściami. Kiedy łobuz zniknął za
zakrętem, Yuji otarł twarz, otrzepując po chwili dłonie i z zadowoleniem
odwrócił się w stronę kobiety.
Mało nie dostał zawału, widząc przerażenie
wymalowane na twarzy swojej dawnej towarzyszki. Ciemna karnacja Iku była teraz
chorobliwie blada, a ona sama wyglądała, jakby za moment miała zemdleć.
- Iku? – zapytał nieśmiało, dopiero teraz
uświadamiając sobie, czym rzucił w chłopca. Powoli obejrzał się za siebie,
zerkając na poturbowaną po upadku księgę, z której uleciało kilka stronic.
Szczerze bał się znów spoglądać na kobietę, więc tylko pokornie pochylił głowę,
czując się jak dziecko, które właśnie coś nabroiło. – Żartowałaś z tym, że to
cenne oryginały, prawda? – mruknął nieśmiało, sam nie wierząc w to co mówi.
Wysoka
szatynka uparcie milczała. Wyminęła go w ciszy, zmierzając do upadłej księgi.
Jak gdyby nigdy nic, podniosła ją z ziemi, otrzepując z kurzu i piachu. Yuji
poczłapał za nią, czując się jak najgorszy bandzior.
- Idiota – westchnęła, w końcu zerkając na niego
z chęcią mordu w oczach. Młody mężczyzna skrzywił się, czując przebiegające po
plecach dreszcze. – Masz szlaban – zakomunikowała, na co ten zrobił głupkowatą
minę.
- Hę? – jęknął, nie bardzo rozumiejąc, co to
znaczy. – Na co niby?
- Na posiłki. Aż do odwołania – odparła
swobodnie, patrząc na niego z wyższością. Jak na zawołanie, Usami poczuł
burczenie w brzuchu.
- Chcesz mnie zagłodzić?
- Zobaczymy – rzekła, ponownie zerkając na
książki. – Widać, potrzebna ci dyscyplina – dodała.
- Może użyjesz na mnie linijki, albo dasz mi
klapsa? – zaśmiał się. Umilkł jednak szybko, spiorunowany jej rozłoszczonym
spojrzeniem. Znów pochylił pokornie głowę, mówiąc krótkie. – Tak jest, proszę
pani.
***
- Porozmawiaj z nią teraz i będziesz miała to już
za sobą – powiedział chłopak o blond włosach, kucając przed drobną blondynką o
jasno błękitnych oczach. Lily spojrzała na niego, podkulając nogi i opierając
brodę na kolanach. Kołysała się lekko do przodu i do tyłu, co jakiś czas
zerkając kątem oka na swoją starszą siostrę.
Heidi dopiero co wróciła z podróży i rozmawiała
właśnie o czymś z Feliksem. Wszyscy byli odrobinę zaskoczeni faktem, że uwinęła
się ze wszystkim tak szybko. Cóż… taka właśnie była Heidi. Sama radziła sobie
najlepiej i najsprawniej, więc dlaczego zawsze inni byli tym zdziwieni?
Odstawiła Toby’ego do domu, pomówiła z rodzicami i w mgnieniu oka była już w
ich kryjówce, w pobliżu Konohy. Lily widziała, że powinna z nią pomówić.
Zapytać o rodziców, o pogrzeb, o dom… Sama do końca nie wiedziała dlaczego, ale
obawiała się ponownego spotkania ze swoją siostrą. Miała złe przeczucia, a i
sama Heidi od początku przelotnie na nią zerkała. Noah jednak miał rację. Im
szybciej to zrobi, tym prędzej będzie to miała z głowy. Wystarczyło tylko
zebrać się w sobie.
Zaskoczona,
spojrzała na dłoń, którą wyciągał do niej jej sługa. Chłopak uśmiechnął się
ciepło, zachęcająco kiwając głową.
- No już. Wstajemy, moja pani – powiedział cicho.
Lily nie mogła się nie uśmiechnąć na te słowa. Noah zawsze w towarzystwie Heidi
zwracał się do niej bardziej oficjalnie. Teraz jednak jej siostra stała zbyt
daleko, aby go usłyszeć, a w jego głosie dało się wyczuć kpinę.
Chwyciła jego ciepłą dłoń, podnosząc się z
brudnej ziemi. Pośpiesznie otrzepała spódnicę, niepewnie przygryzając dolną
wargę.
- Co w najgorszym wypadku mogę od niej usłyszeć?
– zapytała cicho, nie spuszczając siostry z oczu. Blondyn wzruszył ramionami.
- Że jedziecie wspólnie na wakacje? – odparł
obojętnie, na co dziewczyna posłała mu tylko urażona spojrzenie, w głębi modląc
się, by Heidi rzeczywiście nic nie słyszała z tej odległości.
- No to idę – westchnęła, nabierając jeszcze
powietrza do płuc i twardym krokiem ruszając do przodu. Ulżyło jej, kiedy
zorientowała się, że jej wierny przyjaciel kroczy tuż za nią. Wiedziała jednak,
że już za chwilę zostanie pewnie z brunetką sam na sam.
Kiedy znalazła się zaledwie dwa metry od siostry,
ta od razu zignorowała Feliksa i odwróciła się w jej stronę. Sprawiała
wrażenie, jakby dopiero co ją dostrzegła i z uśmiechem, śmiało zbliżyła się do
niej, czule zarzucając jej ręce na ramiona.
- Jak dobrze znów cię widzieć. Całą i zdrową –
odezwała się Heidi, przytulając do siebie młodszą siostrę. Lily zawsze była
zmieszana takim zachowaniem. Nigdy do końca nie wiedziała, jak powinna na to
zareagować. Niby nie było w tym nic niezwykłego. Ot, zwykłe przywitanie siostry
z siostrą. Heidi jednak łatwo było podpaść. Blondynka w żadnym wypadku nie
chciała jakkolwiek jej urazić, tym bardziej, że ta starsza znała jej wszystkie
słabe punkty.
- Cieszę się, że tak szybko do nas wróciłaś –
opowiedziała cicho, również lekko ją przytulając. Kobiety oderwały się od
siebie i z uśmiechem spojrzały sobie w oczy. Brunetka pchnęła delikatnie Lily
do tyłu, tak by lepiej jej się przyjrzeć. Wyprostowane ręce opierała na szczupłych
ramionach blondynki. Po chwili spoważniała, spuszczając nieco głowę.
- Rodzice byli zrozpaczeni – zaczęła, na co
młodsza z sióstr poczuła mocne dreszcze na plecach. Heidi posłała sługom
porozumiewawcze spojrzenia, tak by zajęli się czymś innym i dali im w spokoju i
na osobności porozmawiać. Obaj panowie tak też uczynili i pokornie oddalili się
na bezpieczną odległość.
- To straszne co spotkało naszego biednego brata.
Mama nie przestawała płakać – mówiła za szczerym smutkiem w głosie. Lily czuła
jak coś ściska ją w gardle.
- Może… może powinnyśmy być teraz przy nich? –
zaproponowała niepewnie, na co brunetka spojrzała na nią surowo.
- Lily – zaczęła zszokowana jej propozycją. –
Mamy przecież misję do spełnienia. Myślisz, że pozwolę na to by śmierć Toby’ego
poszła na marne?
- To ktoś inny go zabił – mruknęła cicho, na co
siostra ścisnęła mocniej jej ramiona. Blondynka ze strachem zerknęła w
fanatyczne oczy tej starszej. Były niemal identyczne, jak oczy Toby’ego.
Srebrzyste niczym księżyc. Pewne siebie i odważne. Z tym, że zamiast
szaleństwa, wypełniała je czysta pasja. Pasja i wiara w słuszność swoich
czynów.
- Masz rację, ale nie możemy pozwolić na to, by
kogoś innego spotkało to co naszego brata. Trzeba wytępić te potwory niż
sprowadzą na cały świat zagładę. Zrozum Lily, że tych bestii nie da się
okiełznać – tłumaczyła jej niecierpliwie, lekko przy tym potrząsając. Młodsza z
dziewczyn spuściła głowę, zerkając gdzieś w bok. W oddali odnalazła Feliksa.
Stał zaledwie kilkanaście metrów dalej, odwrócony do nich tyłem, spoglądał
gdzieś w dal.
- Nie da się okiełznać – powtórzyła szeptem słowa
brunetki. Ku jej zaskoczeniu, Heidi poluźniła uścisk, kręcąc z rezygnacją głową
i wzdychając przy tym ciężko. Wyglądała na naprawdę przytłoczoną i zmęczoną już
tą dyskusją.
- Cena może być zbyt wysoka – odezwała się po
chwili. Lily zmarszczyła brwi, rozumiejąc co siostra ma na myśli. Dzieci demony
były niebezpieczne. Były nieobliczalne. Były potężne. Nikt nie mógł mieć
pewności, że pewnego dnia nie powstaną przeciwko ludzkości.
- Ale nie o tym chciałam z tobą mówić, Lily –
podjęła ponownie, przywołując siostrę do powrotu na ziemię. Ta odwróciła głowę
w jej stronę, patrząc nań pytająco. – Toby nie żyje, a nasza rodzina potrzebuje
dziedzica. Wiesz dobrze, że rządy po ojcu może sprawować tylko syn naszego rodu
– mówiła, na co blondynka posłusznie przytakiwała głową. Do czasu, aż Heidi
wymówiła kolejne zdanie. – Kiedy więc wrócimy do domu, poślubisz Lorda z
Północy i wydasz na świat prawowitego dziedzica.
- Co takiego?! – wykrzyknęła, przestając w jednej
chwili panować nad własnym ciałem i głosem. Automatycznie odskoczyła od
siostry, wpatrując się teraz w nią z niedowierzeniem.
- Słyszałaś – odparła sucho tamta. – To wola
ojca.
- Ty daj mu dziedzica! – krzyczała bezmyślnie.
- Wiesz, że nie mogę – oburzyła się brunetka,
starając się podejść bliżej siostry. Młodsza z kobiet jednak, skutecznie
unikała jakiegokolwiek zmieszenia dystansu między nimi. Nie mogła uwierzyć, że
własna siostra chce ją tak wykorzystać. Doskonale wiedziała, co w przeszłości
przeżyła Heidi i bardzo jej z tego powodu współczuła, ale żeby od razy
wystawiać ją do zaaranżowanego małżeństwa? To było podłe! Przecież miała ją
chronić, opiekować się nią. Nie robi się takich rzeczy młodszym siostrą.
- Możesz! Właśnie, że możesz tylko się boisz!
- Lily, uspokój się.
- Nie uspokoję się! Nie będę… nie chcę… z jakimś
obcym… - zacięła się, nie wiedząc jak powinna dobrać słowa. W jej głowie nagle
zapanował chaos. Słowa Heidi często były wręcz święta, a te które dopiero co
podły, zaczynały już mimowolnie być akceptowane przez jakość podświadomości
Lily. Mimo wszystko, nie chciała tego. Nie chciała godzić się na coś takiego.
Wyjść za obcego faceta? Kogoś, kogo prawdopodobnie nigdy nie widziała na oczy?
To śmieszne. W dodatku miałaby z nim…
Poczuła potężne dreszcze, przebiegające jej po
plecach. Najchętniej po prostu odwróciłaby się i uciekła jak najdalej stąd.
Ukryłaby się pod jakimś głazem i nikt by jej nigdy nie znalazł.
- Czego się spodziewałaś? – Z powrotem na ziemię
przywołał ją surowy głos siostry. Spojrzała w jej srebrzyste oczy nie
rozumiejąc. – Tak, czy inaczej to kiedyś by nastąpiło. Myślałaś, że rodzice
zgodziliby się byś sama wybrała sobie przyszłego męża? Myślałaś, że będziesz
mogła poślubić kogoś z miłości?
Tak, Lily właśnie tak myślała. Do teraz. Nagle
uświadomiła sobie, jak głupie i naiwne było to z jej strony. Za dużo naczytała
się książek, a życie to nie bajka. W ich kraju liczyła się hierarchia. Kobieta
z wysokiego rodu nie mogła związać się z przeciętnym wieśniakiem, jakkolwiek
romantyczna byłaby to miłosna opowieść. W jednej chwili, świadomość poślubienia
tajemniczego Lorda została zaakceptowana. Bynajmniej jednak nie tolerowana.
Poczuła strach. Ogromny strach, a wręcz niemal panikę na samą myśl o przyszłości.
Tak bardzo chciała uciec. Tak bardzo chciała zniknąć.
Nie
panikowała jednak. Nie chciała też dać niczego po sobie poznać. Musiała tylko
zacisnąć szczęki i przebrnąć i przez to, jak to czyniła przez wszystkie
niedogodności w całym swoim życiu. Heidi nie lubiła dramatyzowania.
- Ile czasu zajmie nam jeszcze misja? – zapytała
głucho. Starsza z sióstr nieco się rozluźniła. Wzruszyła ramionami.
- Nie więcej niż miesiąc. Może nawet dwa
tygodnie, jeżeli się postaramy.
- Rozumiem – odparła, wbijając pusty wzrok w
ziemię. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad czymś. Jedna rzecz nie dawała
jej spokoju. Jej siostra była znacznie bardziej szanowana w ich kraju. O
najmłodszym dziecku niewiele mówiono. To również potomek Heidi, nie jej byłby
cenniejszy dla rodu. Dlaczego więc… - Siostro? – Uniosła głowę, ponownie
spoglądając w oczy brunetki. Tamta z kolei skrzywiła się lekko, jakby
przeczuwając pytanie, które miała usłyszeć. – Przekonałaś ich do zmiany
decyzji, prawda? Nie taki mieli plan na początku? – Była pewna, że ma rację.
Zdolności Heidi…
- Nie miałam wyjścia. Bardziej przydasz się tam,
aniżeli tutaj – odpowiedziała sucho. – Tak będzie lepiej i dla ciebie i dla
świata.
Noah
przykucnął jakieś piętnaście metrów dalej od swojej pani. Niechętnie zostawiał
Lily sam na sam z jej siostrą, ale nie miał wyjścia. Nie mógł sobie pozwolić na
sprzeciw. Zastanawiał się, o czym mogą rozmawiać. Wytężył słuch, ale przez szum
drzew, jaki co jakiś czas, jakby niemal złośliwie pojawiał się, wywoływany
przez wiatr, nie słyszał praktycznie nic. Irytowało go to niemiłosiernie,
chociaż właściwie sam nie wiedział po co mu wiedza na temat tamtej konwersacji. Martwił się o nią. to
wszystko. Nawet wiedząc, że niewiele może zdziałać, chciał po prostu być przy
niej i ją pocieszać. Chociaż tyle. Być nie tylko jej tarczą, ale również
ramieniem, w które może się wypłakać.
Skubiąc
kępki trawy i obojętnie wpatrując się w dal, nawet nie zauważył jak podszedł do
niego Feliks. Ten gość zawsze poruszał się jak duch.
Stał teraz tuż obok, patrząc w tym samym kierunku
co Noah.
- Doszły mnie słuchy, że prawdopodobnie niebawem
awansujesz. Gratulacje – odezwał się nagle ponurym głosem. Młodszy chłopak nie
rozumiał. Uniósł pytający wzrok, jednak czarnowłosy nawet nie raczył na niego
spojrzeć. – Możliwe, że zostaniesz osobistym ochroniarzem matki swojej obecnej
pani – dodał po krótkiej ciszy.
Brązowe oczy chłopaka nadal nierozumnie
przypatrywały się mrocznej postaci swojego towarzysza. Co miał na myśli, mówiąc
te słowa? Kłamał? Droczył się z nim? Nie. Na pewno nie. Feliks zawsze mówił
prawdę. Był zbyt dumny, zbyt potężny, aby kłamać. O co więc dokładnie mogłoby
chodzić? Czyżby Lily groziło jakieś niebezpieczeństwo? Dlaczego miałby przestać
ją chronić, a zając się jej matką?
Noah nie skupiał się dłużej na żadnym
wyjaśnieniu, jakie przychodziło mu do głowy. Wszystkie były zbyt przerażające i
czym prędzej odrzucał je od siebie, chcąc dalej łudzić się, że słowa Feliksa
nie mają większego znaczenia.
- To zaszczyt – odezwał się ponownie straszy
mężczyzna i wreszcie zerknął na niego kątem oka. Zarówno w tonie jego głosu,
jak i w spojrzeniu dało się dostrzec upomnienie. „To zaszczyt.” Tak właśnie
powinien traktować to Noah. Ochrona matki jego pani byłaby zaszczytem. Tylko,
że…
- A co z Lily? – zapytał ostrożnie, starając się
by ton jego głosu brzmiał neutralnie. Było to trochę głupie udawać przed
Feliksem obojętnego. Ten dziwny koleś wiedział znacznie więcej niż można by się
spodziewać. Najpewniej również to, co blondyn czuł do swojej pani.
- Wychodzi za mąż – odparł słucho.
- Co takiego?! – Nie panując nad własnym ciałem,
chłopak poderwał się z miejsca, patrząc na rozmówcę z wrogością. Jego serce zaczęło walić jak
szalone. Musiał przyznać, że dawno tak się nie zestresował.
- Porzuć swoje nędzne marzenia. Są tylko stratą
czasu – oznajmił obojętnie, splatając dłonie za plecami. Wyprostował się,
nabierając cicho powietrza.
Noah był pewien, że Feliks jeszcze coś doda,
jednak ten uparcie milczał. On również nie miał nic do powiedzenia. To nie
miałoby sensu. Nieważne jak dużo wiedzieli o nim inni, nie chciał przyznawać
się do tego co naprawdę myśli i czuje. Musiał to wszystko zatrzymać dla siebie.
Otworzył zaciskaną dotychczas dłoń, z której
posypały się niewielkie źdźbła, zerwanej trawy. Po chwili znów przykucnął,
obejmując ramionami nogi i opierając brodę na swoich kolanach. Patrzył w gęsty
las, myśląc o tym co jest dalej. Znacznie dalej niż potrafił to sobie
wyobrazić. Piekące oczy, z coraz większa trudnością powstrzymywały kryjące się
w nich tyle lat łzy.
***
- Po raz kolejny ci powtarzam, że nie odwołam
nadzorowania twojej osoby, Itami – powiedział hardo Naruto, lekko już
zirytowany namolnością swojej przyjaciółki. Mierzyli się na spojrzenia i żadne
z nich nie miało zamiaru odpuszczać.
- To narusza moją prywatność. Nie mogę nawet
podrapać się w nosie, bo co rusz widzę jakiegoś zamaskowanego gościa, który
udaje, że wcale się nie gapi – fuknęła, podchodząc do okna i rozglądając się
uważnie w poszukiwaniu kolejnych członków ANBU, którzy mieli mieć na nią oko.
Dostrzegła jednego w cieniu drzewa, pod samą Siedzibą Hokage. Nawet nie
specjalnie się krył ze swoją obecnością.
- Trzeba było myśleć o tym wcześniej. Złamałaś
zasady. Z jakiej racji mam cię traktować lepiej niż innych? – odparł już
spokojniej, grzebiąc znudzony coś w papierach. Itami odwróciła się w jego
stronę, krytycznym wzrokiem patrząc jak mało przejmuje się jej obecnością i
szuka czegoś w swoim biurku. Ponownie obeszła gabinet, zatrzymując się
naprzeciwko samego Hokage.
- Nie wiedziałam, że ochrona własnego dziecka to
łamanie zasad – zakpiła, co spotkało się z piorunującym spojrzeniem blondyna.
- Itami…
- Przepraszam, powinnam brać przykład z ciebie.
Nie zrobisz nic by chronić…
- Skończ już z tym, dobra?! – wrzasnął nagle,
podnosząc się z krzesła i uderzając dłońmi w stół. Patrzył na nią z taką
złością, że ją zatkało. Zacisnęła usta, wciąż jednak nie spuszczając odważnego
wzroku. – Nie utrudniaj mi tego. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak podle się z
tym wszystkim czuję – dodał już dużo cichszym tonem, bezradnie zwieszając
głowę. – Uwierz mi, niczego bardziej nie pragnę by uciec stąd teraz i osobiście
odnaleźć moją żonę. Również mojego syna najchętniej chciałbym mieć non stop na
oku, ale… ale nie mogę, Itami. Zadeklarowałem się i mam swoje obowiązki .Na
litość, przecież nie mogę myśleć tylko o sobie! Muszę chronić wszystkich! –
dodał takim tonem, jakby chciał jej coś udowodnić.
Itami prychnęła cicho, krzyżując ręce na
piersiach i odwracając głowę w bok. Jasne, że go rozumiała i tak właściwie
wcale nie obwiniała go za to, co się stało z jej mężem. Nie teraz. Już nie.
Mimo to, nie miał zamiaru się nad nim roztkliwiać, ani nic z tych rzeczy. Tylko
on był teraz pod ręką. Na kogo innego miałaby się bardziej dąsać?
Zacisnęła mocniej szczęki, nie mogąc się zdecydować,
czy zapytać wreszcie o to, po co naprawdę do niego przyszła. Szczerze mówiąc,
miała gdzieś tych wszystkich podglądaczy, którzy śledzili ją na każdym kroku.
Gdyby bardziej jej zależało, znalazłaby jakiś sposób, żeby się od nich uwolnić.
Naruto mógł sobie wsadzić gdzieś te swoje śmieszne zasady. Nie będzie jej
mówił, co ma robić.
Ponownie skarciła się w myślach za to, że kolejny
raz nie skupia się na tym, co naprawdę istotne. Niepewnie uniosła głowę,
spoglądając na blondyna. Znów szukał czegoś w swoich szufladach, najwyraźniej
zniecierpliwiony jej przydługim milczeniem. Ona jednak, nie wiedziała jak
powinna dobrać słowa. Była na niego zła, ale musiała go o coś prosić. A może
powinna żądać? Był jej chyba coś winien. Właściwie, gdyby to tylko o nią chodziło,
to w ogóle by sobie nie zawracała tym głowy. Niestety, były sprawy, z którymi
sama nie da sobie rady.
- Naruto… - zaczęła cicho i od razu zawstydziła
się drżącego głosu jaki wydobył się z jej ust. Mężczyzna spojrzał na nią
uważnie, najwyraźniej w ogóle nie przejmując się tym, jakie to dla niej trudne.
– Zbliża się… - zacięła się, próbując skupić wzrok na widoku z okna, które
znajdowało się za Naruto. – Zbliża się termin porodu – powiedział w końcu, po
czym mocno zacisnęła usta i zmusiła się, by spojrzeć w oczy swojego
przyjaciela.
Ten kiwnął głową ze zrozumieniem. Przez chwilę
uważnie mierzył ją wzrokiem, mimowolnie najdłużej skupiając się na jej brzuchu.
Kiedy ich oczy ponownie się spotkały, uśmiechnął się ciepło.
- Nie martw się. Obiecałem przecież, że będę przy
tobie – odpowiedział kojącym głosem. Itami najwyraźniej nadal nie była do końca
przekonana, ale przytaknęła. – Tak, jak to było podczas narodzin Tii – dodał,
uśmiechając się jeszcze szerzej. – Zobaczysz, wszystko będzie dobrze.
Kobieta była zaskoczona pewnością, jaka tkwiła w
głosie blondyna. Był aż tak dobrym aktorem, czy rzeczywiście wierzył w
bezproblemowy przebieg całego zdarzenia? Bardzo chciała mu wierzyć.
Kiedy
kilka lat temu rodziła Tię, Naruto również był przy niej. Nie dlatego, że
łączyła ich jakaś szczególna więź. Umiejętności wywodzące się z klanu
Uzumakich, które nabył w ciągu ostatnich lat, bardzo pomogły jej w utrzymaniu
pieczęci i powstrzymaniu mocy Hoko. Była pewna, że tym razem może być o wiele
trudniej. Tym razem jest znacznie słabsza, zarówno ona, jak i moc pieczęci.
- Dobrze – odezwała się w końcu. Przez chwilę
chciała mu nawet podziękować, ale jakoś nie mogło jej przejść to słowo przez
gardło. – Liczę na ciebie – dodała tylko. Mimo wszystko, Uzumaki uśmiechnął
się, jakby właśnie takiej reakcji oczekiwał od swojej przyjaciółki. Skinął
lekko głową, znów pośpiesznie mierząc ją spojrzeniem, po czym powrócił do
szukania swojej zguby.
***
Skrzywił
się, słysząc i czując burczenie w swoim brzuchu. Jego żołądek był zupełnie
pusty, a on sam potwornie zmęczony. Leżał na schodach werandy, tuż przed swoim
pokojem i dyszał ciężko. Ta małpa Iku naprawdę nie żartowała mówiąc o karze dla
niego. Kazała mu przekopać spory obszar terenu i przygotować ziemię do zasiania
różnych warzyw. Oprócz tego, że była to męcząca robota, to dodatkowo dosyć
śmierdząca. Ziemię trzeba było zmieszać z nawozem, aby roślinki później lepiej
rosły. Iku kazała, a on jak grzeczny chłopiec zrobił wszystko, co miał zrobić.
Jego zdaniem było to strasznie żałosne. Cóż mógł jednak innego począć? Żałosne
rzeczy to w końcu jego specjalność.
- Yuji? – Usłyszał nagle cichy głosik, który
sprawiał mu z dnia na dzień coraz więcej przyjemności. Mimowolnie się
uśmiechnął, odwracając głowę w bok.
- Tak? – zapytał, patrząc na małą dziewczynkę,
która chowała coś za plecami.
- Mam coś dla ciebie – powiedziała, kołysząc się
do przodu i do tyłu. Na jej pulchnych policzkach zakwitły rumieńce, a zielone
oczy błyszczały z podekscytowania.
- Naprawdę? Co takiego? – zainteresował się
widząc, że Tia nie może się już doczekać.
- To! – wykrzyknęła po dłuższej chwili ciszy,
ukazując lekko nadgryzioną kanapkę. – Zostawiłam dla ciebie – dodała. Duma
wyraźnie ją rozpierała. Zbliżyła się ochoczo do mężczyzny, krzywiąc się
nieznacznie, gdy poczuła jego zapach. – Ale śmierdzisz – stwierdziła, podając
mu do ręki swój dar.
- Dziękuję – odparł ze śmiechem, z wdzięcznością
przyjmując poczęstunek. Rozejrzał się pośpiesznie dookoła, mając nadzieję, że
czujne oko Iku nie wyczai ich małej zniewagi dla jej praw.
Spojrzał na kanapkę, którą otrzymał. Dostrzegł w
niej szynkę, paprykę i ogórka. Przypomniał sobie, że mała nie przepada właśnie
za papryką, a nadgryziona część wyraźnie świadczyła o tym, że zorientowała się
o zawartości dopiero wtedy, gdy jej spróbowała. Mimo wszystko, Yuji był
szczerze wdzięczny, że pomyślała o nim. Naprawdę umierał już z głodu.
Nie czekając więc ani chwili dużej, z apetytem
wpił zęby w świeże pieczywo.
- Dobre? – zapytała z uśmiechem, uważnie
przyglądając mu się, jak pochłania jedzenie.
- Pyszne! – odparł z pełnymi ustami. – A ile
witamin! – dodał, zerkając na nią z uśmiechem. Tia skrzywiła się lekko, po czym
obejrzała za siebie.
- Wracaj do zabawy i też idź coś zjeść –
powiedział, widząc bawiące się kawałek dalej dzieci.
- Jadłam już! – wykrzyknęła, wypinając i
głaszcząc swój brzuszek. Pokołysała się jeszcze przez chwilę na boki, nucąc pod
nosem jakąś nieznaną mu melodyjkę, po czym odwróciła się na pięcie i w
podskokach pognała do innych dzieci. Yuji obserwował ją jeszcze przez jakiś
czas, a uśmiech sam cisnął mu się na usta. To jak wesoło podskakiwała, jak
beztrosko śpiewała, jak potrafiła się bawić… Było w tym wszystkim coś, co
niemal kruszyło jego zmarznięte serce.
- Musisz być potwornie głodny. – Ponownie
usłyszał jakiś głos, tym razem przyprawiający go o lekkie dreszcze. Pośpiesznie
przełknął ostatni kęs kanapki, który utknął mu w gardle, a następnie odwrócił
się do Iku, przybierając znudzony wyraz twarzy. Zmierzył ją wzrokiem pełnym
wyrzutów, na moment skupiając się na trzymanej przez nią tacy. Znajdował się
tam talerz z dwiema porządnymi kanapkami i wielki kubek z parującym wywarem.
Sama Iku lekko się krzywiła, ale miał wrażenie, że dostrzega w jej oczach
współczucie. Nie lubił takiego spojrzenia.
- Bez łaski – burknął obojętnie, ponownie
wyciągając się na drewnianych schodach. – Nie potrzebuję twojej litości –
dodał. Co prawda nadal był głodny. Ta mała kanapeczka od Tii bardziej
zaostrzyła tylko jego apetyt. Wiedział jednak, że Iku ma wyrzuty sumienia i
tylko czekał, aż zacznie go błagać, żeby zjadł cokolwiek.
- Jak tam sobie chcesz. – Usłyszał jej zniechęcony
głos, a następnie oddalające się kroki. Otworzył oczy, które kilka sekund temu
przymknął i dostrzegł oddalającą się kobietę razem z jego pysznymi
kanapeczkami.
- Zaczekaj! – krzyknął bardziej zdesperowanym
tonem niż planował, odruchowy wyciągając w jej kierunku rękę. Obejrzała się
przez ramię, a widząc błagalny wyraz na jego twarzy zaśmiała się cicho. Yuji
miał wrażenie, że za chwilę spali się w ze wstydu. Dlaczego na każdym kroku
musiał się coraz bardziej pogrążać?
Iku nie kazała mu długo czekać. Bez słowa
ponownie zbliżyła się do niego i postawiła tacę na najwyższym stopniu, tuż obok
mężczyzny. Odsunęła się kilka kroków, demonstracyjnie machając dłonią przed swoją
twarzą.
- Mógłbyś się czasem umyć – zasugerowała,
krzywiąc się ze złośliwym uśmieszkiem.
- Spryskałem się twoimi perfumami, stąd ta
cudowna woń – odparł beztrosko, wciskając sobie do ust niemal całą kanapkę.
Odgryzł większą część i nie zważając na wysoką temperaturę wywaru, upił sporego
łyka.
- Całe szczęście, że poczucie humoru nigdy cię
nie opuszcza – odezwała się ponownie. Wzruszył ramionami.
- Taki zabawny ze mnie gość – odparł. – To samo
mógłbym powiedzieć o tobie.
- Tak, powinniśmy zostać komikami – zakpiła.
- Wchodzę w to – zaśmiał się mimowolnie,
dokańczając pośpiesznie kanapkę. Iku również się uśmiechnęła, widząc z jakim
apetytem patrzy na resztę posiłku nie skończywszy nawet pierwszej części. –
Zrobimy skecz, w którym ty gotujesz, a ja jem – dodał, wgryzając się w kolejną
kanapkę. Kobieta nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Zakryła usta dłonią,
odwracając się do niego bokiem. Przez dłuższą chwilę obserwowała bawiące się
nieopodal dzieci. Zwróciła uwagę na mężczyznę, dopiero, gdy ten westchnął
leniwie. Rozłożył się na schodach, prostując zbolałe kości i z satysfakcją
poklepując się po pełnym już brzuchu.
- Nawet dobre było – stwierdził.
- No ja myślę. Włożyłam w to całe serce –
odpowiedziała z lekką kpiną.
- Cieszę się, że nie cyjanek.
Westchnęła z uśmiechem, kręcąc przy tym głową.
Znów zerknęła w kierunku dzieci, zastanawiając się teraz nad czymś.
- Słuchaj… - zaczęła nagle, niepewnie patrząc to
na plac zabaw, to oglądając się za siebie. Mężczyzna otworzył jedno oko,
cierpliwie czekając na ciąg dalszy. – Nie mówiłam ci o tym wcześniej, ale
zauważyłam, że Tia coraz odważniej zaczyna zwiedzać cały kompleks sierocińca –
mówiła, odrobinę niepewnie. Przyłożyła sobie dłoń do policzka, co sprawiało
wrażenie jakby okropnie się czymś martwiła.
- Obserwuję ją przez większą część dnia –
powiedział ostrożnie, nie wiedząc do czego zmierza kobieta.
- Tak wiem, ale… - Ponownie obejrzała się za
siebie i wskazała ręką jeden z budynków. – Pod żadnym pozorem nie wolno jej tam
chodzić. Co prawda teren jest ogrodzony, ale małe dzieci bywają czasem zanadto
cwane – kontynuowała.
- Co tam jest? – zapytał, zaskoczony tym nowym
zakazem. Kiedy kolejny raz spojrzał na kobietę, ta wydała się o wiele
smutniejsza, niż przed kilkoma sekundami.
- Odizolowana część szpitalna. Ostatnimi czasy,
przez naszą wioskę przeszła wyjątkowo paskudna odmiana wirusa – wyjaśniła, z
rozpaczą zerkając mu w oczy. – Wiele dzieci zmarło – dodała ciszej.
- To dlatego Ayami szczepiła na coś Tię?! –
zapytał, przypominając sobie zdarzenie sprzed kilku dni. Pamiętał, że przyłapał
blondynkę na robieniu dziecku zastrzyku. Mała Tia płakała, a on się wkurzył tak
bardzo, że niemal był już gotowy do odejścia. Mało brakowało, a uderzył by
tamtą wariatkę. Dopiero Iku zdołała go uspokoić. Coś tam wspominała o jakiejś
grypie, czy innej chorobie, ale był tak wściekły, że nawet jej nie słuchał.
- Nie miałyśmy złych zamiarów – odezwała się
nagle z lekkim wyrzutem.
- Tak, wiem – burknął, wciąż urażony tamtym
incydentem.
- Ale rozumiem twoją reakcję – dodała.
- Dzięki.
- Tak czy inaczej, szczepionka powinna ochronić
małą przed chorobą. Na wszelki wypadek jednak, uważaj by nie zbliżała się nawet
do ogrodzenia.
- Postaram się ją jakoś odstraszyć od tamtego
miejsca – zaproponował, już główkując nad jakąś bajką, która skutecznie
przeraziłaby dziewczynkę i zniechęciła do jakiegokolwiek zwiedzania tamtej
okolicy.
- Świetnie.
- Czy to bardzo poważna choroba? – odezwał się po
dłuższej chwili ciszy. – Dużo dzieci jest nadal chorych? Jakie są objawy? Jest
wyleczalna? Dorośli również chorują? – zaczął zadawać pytania, na co Iku
odwróciła się zaskoczona jego nagłym zainteresowaniem. Przyjrzała mu się
uważnie. Wyglądał na naprawdę przejętego. Westchnęła więc ciężko.
- Początkowe objawy przypominają zwyczajną grypę.
Gorączka, katar, kaszel… Ustępują po kilku dniach. Najgorsze jest to, że po
tych pierwszych objawach następuje przerwa, która może trwać nawet ponad
miesiąc. Taka osoba już nie zaraża, ale nie wiadomo, czy nie rozpocznie się u
niej kolejne stadium choroby. Przez ten okres niepewności nie ma żadnych
symptomów. Jeśli jednak rozpocznie się kolejna faza, przypomina raczej
gruźlicę. Mało kto z nie wychodzi – wyjaśniła ze zgrozą w głosie. – Szanse na
to, czy załapiesz się na dalszy etap choroby są pięćdziesiąt na pięćdziesiąt.
Dorośli również chorują, ale znacznie rzadziej. No i ostatni etap przebiega u
nich znacznie gorzej – dokończyła.
- Okropne – stwierdził po chwili namysłu,
siadając zgarbiony na schodach i opierając łokcie na kolanach. – Powinniście
sprowadzić lepszych medyków – dodał.
- To bez znaczenia. – Pokręciła z rezygnacją
głową. Spojrzała na niego po kilku sekundach i zauważyła, że tamten uważnie
obserwuje teraz swoją małą podopieczną. Zastanawiała się, czy rozważa właśnie
odejście z tego miejsca.
- Musisz więc przestać wciskać mi ciągle jakieś
zajęcia, żebym bardziej mógł skupić się na Tii – odezwał się w końcu i odwrócił
głowę w jej stronę. – Żal mi tamtych dzieciaków, ale to ta mała jest dla mnie
najważniejsza, przykro mi.
- Rozumiem. – Kiwnęła głową, odrobinę zaskoczona
jego reakcją. Miał swoje priorytety i potrafił dokonać wyboru. Dostrzegła
jednak smutek i żal, jaki zagościł w jego oczach, gdy ponownie zerknął w
kierunku odizolowanego budynku.
***
Lily
ukryła się za plecami Noah’a, z obawą spoglądając na nieprzytomnego mężczyznę,
którego właśnie przyniósł Feliks. Była pewna, że już go wcześniej widziała.
Chyb nawet w towarzystwie samego Hokage. Musiał być kimś naprawdę ważnym.
Zresztą… Feliks nie przyprowadziłby żadnego przeciętniaka. Po co?
- Po co ci on? – odezwał się nagle blondyn.
Dziewczyna była mu ogromnie wdzięczna za to, że zadał pytanie, które tak bardzo
ją frustrowało.
Wysoki mężczyzna posłał w ich stronę znudzone
spojrzenie. Z lekką pogardą zmierzył młodszego od siebie towarzysza, po czym przeniósł
już bardziej obojętny wzrok na Lily. Westchnął ciężko.
- Pani Heidi kazała przyprowadzić kogoś, kogo
zdanie ludzie w wiosce cenią – wyjaśnił.
- Dlaczego akurat on? – Tym razem odezwała się
blondynka. Nieco już bardziej onieśmielona, wyłoniła się zza pleców swojego
sługi, robiąc krok na przód. Objęła jednak się rękoma, wciąż czując lekkie
dreszcze na myśl o śpiącym mężczyźnie.
Feliks prawie niezauważalnie wzruszył ramionami.
Odwrócił się do swojej ofiary, spoglądając na niego uważnym wzrokiem.
- Nada się – odparł. – Sam chciałem z nim pomówić
– dodał znacznie ciszej, praktycznie mówiąc to tylko do siebie.
Lily i Noah wymienili niepewne spojrzenia. Heidi
nie miała zwyczaju ich we wszystko wtajemniczać. Byli jedynie mało znaczącymi
pionkami w całej strategii. Jej sługa z kolei, nigdy nie był zbyt rozmowny.
Żadnego z nich zresztą nie specjalnie korciło, żeby ucinać sobie z nim
pogawędkę.
- Heidi powinna zaraz wrócić – przemówiła
niepewnie Lily, powoli odwracając się w przeciwnym kierunku. Noah zrobił to
samo, odruchowo kładąc rękę na jej plecach.
- Pójdziemy się trochę rozejrzeć – zawiadomił,
mając nadzieję, że wysoki mężczyzna nie będzie miał nic przeciwko. Feliks
spojrzał na nich groźnie, a Noah mógłby przysiąść, że zobaczył w jego oczach
ostrzeżenie. Nic jednak nie powiedzieli, tylko oddalili się na bezpieczną
odległość.
- Jak myślisz, po co mojej siostrze ten
mężczyzna? – zapytała cicho Lily, wciąż zerkając za siebie. Zawsze bała się, że
Feliks, albo sama Heidi pojawią się niespodziewanie za nią.
- To chyba jasne – odparł swobodnie. Wyraz jego
twarz zdradzał, że nie popiera takich metod. – Chce przekonać go do zdrady.
Stanie się jej pionkiem i będzie podjudzał tłum do buntu.
- To okropne! – pisnęła z oburzeniem. Noah
uśmiechnął się pobłażliwie. Jego drobna przyjaciółka zawsze sprawiała wrażenie,
jakby każda zła metoda jej siostry była dla niej wielkim zaskoczeniem i czymś
odpychającym.
- Współczuję mu. Prawdopodobnie razem z zaufaniem
bliskich, straci wszystko inne – odezwał się po chwili. Dziewczyna posmutniała.
Naprawdę współczuła tamtemu mężczyźnie. Z tego co kojarzyła, miał chyba nawet
żonę i dziecko. Był kimś ważnym, istotnym, kimś z kim ludzie się liczyli. Tym
samym był idealnym kandydatem dla celu Heidi.
Spuściła głowę, licząc w myślach kolejne kroki.
Im dłużej zastanawiała się nad wszystkim, co działo się dookoła, tym bardziej
czuła się przytłoczona. Jeszcze ta wiadomość o jej rychłym ślubie. Nie chciała
mieć męża. Nie była na to gotowa. Nadal nie potrafiła zrozumieć, jak jej
siostra mogła wrobić ją w coś takiego. Nie wierzyła, że chciała tym jej dobra.
- Słyszałem wieści z domu. – Z rozmyślań wyrwał
ją nagle głos jej przyjaciela. Spojrzała na niego pośpiesznie, czując mocne
ukłucie w sercu. Jego twarz była… Nie potrafiła odgadnąć, o czym w tej chwili
myśli. Lekko ściągnięte brwi, mocno zaciśnięte usta. Był spięty. Oprócz tego,
nie wyrażał żadnych emocji. – Przykro mi – dodał po chwili.
Lily była szczerze wdzięczna, że nie słyszy
gratulacji z jego ust. Nie zniosłaby tego. Ulżyło jej, że chociaż on jeden nie
udaje i wie, co ona czuje.
- Tak – mruknęła cicho, czując jak drżą jej usta.
Nie myśląc o niczym, wyciągnęła rękę i splotła ich dłonie ze sobą. Nie odsunął
jej, a jedynie umocnił uścisk. Jego ciepło dodawało jej sił. – Mi też jest przykro.
Krążyli
już dłuższy czas w milczeniu, zupełnie zapominając o tym, że w pobliżu może
czaić się Heidi. Każde z nich było pogrążone we własnych myślach i raczej nie
zwracali uwagi na otaczającą ich rzeczywistość. Do chwili, aż drogę zastąpiła
im starsza siostra blondynki. Spojrzała na nich z wyższością, zacierając wysoko
głowę. Zaskoczeni i jednocześnie przerażeni, zrobili krok do tyłu, przez co
uderzyli w Feliksa, który pojawił się za nimi niewiadomo kiedy. Pośpiesznie
puścili swoje dłonie, jakby coś ich nagle oparzyło. Mimo to, czarnowłosy
mężczyzna, chwycił chłopaka mocno za ramię.
- Zbyt często się zapominasz, nędzny śmieciu –
odezwała się Heidi. Jej głos ociekał jadem. – Powinnam uciąć ci tą rękę –
dodała, mierząc go wściekłym spojrzeniem.
- Heidi, proszę, uspokój się! – wykrzyknęła
zestresowana Lily, dostrzegając ostrze w dłoni Feliksa. Krew zamarzła jej w
żyłach, kiedy mordercze spojrzenie jej siostry padło teraz na nią.
- Znasz zasady – warknęła. – A mimo to,
wystarczy, że spuszczę cię z oczu, a ten plugawy…
- Nic nie zrobiliśmy! – wykrzyknęła, starając się
wykrzesać z siebie resztki odwagi. – Po prostu było mi smutno. Chciał dodać mi
otuchy.
- Otuchy – prychnęła kpiąco. – W jaki sposób? –
Przeniosła wzrok na blondyna. Ten przełknął głośno ślinę, bojąc się nawet
odetchnąć. Mimo, że nie czuł bólu, ręka Feliksa na jego ramieniu, niemal
wgniatała go w ziemię.
- Nic między nami nie ma! – odezwał się nagle
Noah, a Heidi spojrzała na niego zaskoczona. Chłopak nieco się speszył. – Nie
ośmieliłbym się… - mruknął już znacznie ciszej.
- Ale ośmielasz się wtrącać w naszą rozmowę? –
warknęła zdenerwowana.
- Siostro, proszę…
Brunetka spojrzała na siostrę ze złością, jednak
po chwili jej twarz złagodniała. Teraz wyglądała na zwyczajnie zmartwioną,
nadopiekuńczą osobę, nie na morderczego potwora.
- Przyjdź do mnie, gdy będzie cię coś martwiło –
powiedziała, niemal błagalnym tonem, który rażąco kontrastował z jej
wcześniejszym zachowaniem. Wyciągnęła rękę, kładąc dłoń na ramieniu blondynki.
– Jestem dla ciebie. Możesz na mnie liczyć – dodała. Lily nadal cała drżała ze
strachu. Ze wszystkich sił starała się by tego nie ukazać. Zagryzła dolną
wargę, kiwając nerwowo głową. – Ostatnie ostrzeżenie – odezwała się znów po
chwili, odwracając głowę na swoich niewolników. – Feliksie, odetnij mu coś, by
znał swoje miejsce – dodała obojętnie, odwracając się i powoli odchodząc.
- Co? – wykrzyknęła spanikowana Lily, widząc jak
mężczyzna szarpie za rękę jej przerażonego przyjaciela i unosi ostrze. – Nie!
Heidi nie! – zaczęła wydzierać się w niebogłosy, aż dłoń czarnowłosego zastygła
w powietrzu. Obojętnym wzrokiem, spojrzał na swoją panią, która zatrzymała się
i jeszcze bardziej wściekła spojrzała na
młodszą siostrę. Lily pośpiesznie do niej podbiegła, mając łzy w oczach. Bez
oporów chwyciła ją za ramiona, po czym mocno do siebie przytuliła. – Nie niszcz
go. Nie psuj moich rzeczy, Heidi – płakała w jej pierś, niczym rozkapryszone
dziecko. – Błagam. I tak niedługo zostanie mi odebrany – dodała.
Brunetka zacisnęła szczęki, spoglądając na swoją
zapłakaną siostrę. Czuła się okropnie, że doprowadziła do łez swoją ukochaną
Lily. Nie chciała jej cierpienia. Wierzyła, że wszystko co robi, będzie lepsze
również dla jej małej siostrzyczki. Uniosła powoli dłoń, głaszcząc jedwabiste,
blond włosy.
- Puść go, Feliksie – odezwała się, a kiedy
uniosła głowę, zmierzyła Noah’a pogardliwym spojrzeniem. – Jeżeli nawet sam
zaobserwujesz między nimi coś, co mogłoby mi się nie spodobać, obetnij mu co
będziesz chciał.
- Tak jest – odparł posłusznie, popychając nieco
młodszego chłopaka do przodu tak, że ten omal nie upadł na ziemię.
Heidi z kolei, odsunęła ostrożnie od siebie
blondynkę, po czym odwróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku obozowiska.
Wciąż czekał na nich ten nieprzytomny mężczyzna, o którego postarał się jej
wierny sługa. Musiała przyznać, że spisał się na medal. Kazała mu przyprowadzić
kogoś wpływowego, ale nie spodziewała się, że jej ofiarom padnie sam doradca
Hokage. Mimo dosyć młodego wieku, był niemal mózgiem Konohy. Tak przynajmniej
twierdziły plotki.
Kiedy
całą czwórką dotarli z powrotem na miejsce, starsza z kobiet zbliżyła się do
ułożonego przy drzewie osobnika i kucnęła tuż przed nim.
- Myślisz… myślisz, że ci uwierzy? – zapytała
cichutko Lily. Głos nadal jej drżał, jakby za chwilę miała wybuchnąć płaczem.
Serce z trudem, utrzymywało się w jej piersi. Co jakiś czas zerkała w stronę
Noah’a, który stał teraz po drugiej stronie Feliksa. Uporczywie unikał jej
spojrzenia. On również wyglądał na nieźle przerażonego.
- Mam taką nadzieję. – Dotarł do niej głos
siostry. Zdawało jej się, że wyczuła w tym tonie nutkę niepewności. Zaskoczona,
wpatrywała się w brunetkę, która zaciskała mocno usta i w zamyśleniu wpatrywała
się w śpiącego mężczyznę.
- Moja pani, niewiele jest osób, które są w
stanie oprzeć się twoim słowom – odezwał się czarnowłosy. Heidi posłała mu
nerwowe spojrzenie, marszcząc przy tym brwi. Właśnie on należał do grupy tych
niewielu osób. Nienawidziła, gdy o tym wspominał, jakby co rusz chciał jej
udowodnić, że wszystko co robi, robi z własnej, nieprzymuszonej woli. – Jego
jedynym atutem jest jego umysł. Poza tym, jest przeciętnym shinobi – dodał.
- Tak – mruknęła. – Słyszałam o tym. – Wpatrywała
się w swoją ofiarę jeszcze przez kilka długich sekund, po czym pstryknęła nagle
palcami. – Obudź go – zażądała, machając lekko w stronę Feliksa . Ten bez słowa
do nich podszedł i od razu przyłożył dłoń do czoła mężczyzny. Nieprzytomny
dotąd brunet, zmarszczył brwi, wydając z siebie pomruk niezadowolenia. Nie
otworzył oczy, wciąż pozostając w pewnego rodzaju półśnie.
- Dobrze. Cieszę się, że do nas wróciłeś –
przemówiła spokojnym głosem Heidi. Westchnęła ciężko, zastanawiając się nad
czymś przez minutę. W pewnym momencie uniosła głowę, ze smutkiem patrząc na
lekko skrzywioną twarz bruneta przed nią. – Pozwól, że opowiem ci o prawdzie,
Nara Shikamaru.
*************************
Nie wiem, co bym miała tu napisać. Krótka przerwa była, no ale cóż... bywa ^^" Chciałam dodać do tego rozdziału jeszcze kolejne trzy sceny, ale stwierdziłam, że przeniosę je do kolejnego. Tak, żeby nie zanudzać już w tym za bardzo. W sumie miało być tutaj więcej Haruki'ego i Namidy, ale jakoś tak... nie dopasowali mi się xD Skupiłam się trochę bardziej na głównych wątkach, zamiast na tych pobocznych miłostkach. Dwie sceny pisało mi się wyjątkowo dobrze.
Może od czerwca będę miała trochę więcej czasu, więc rozdziały powinny być częściej dodawane, acz nic nie obiecuję. Jeżeli wszystko poszłoby zgodnie z moimi planami, to chciałabym się postarać, aby zakończyć oba moje blogi przed wrześniem. Nie wiem, co później będzie się ze mną działo, a nie chciałabym ich przerywać w połowie :O Mam nadzieję więc, że wena mi dopisze przez wakacje.
To tyle. Mam nadzieję, że nadal czytacie ^^
Pozdrawiam gorąco!